Moja pierwsza praca sezonowa w Hiszpanii wcale nie była na Majorce. Było to rok wcześniej kiedy z dnia na dzień rzuciłam bardzo dobrze płatną pracę, wyprowadziłam się z Krakowa i kupiłam bilet do Lloret de Mar- miasta oddalonego o 80 km od Barcelony. Spędziłam tam niedługo ponad miesiąc pracując jako barmanka w klubie. Wtedy jednak wróciłam do Polski pogubiona bardziej niż kiedykolwiek, a kolejnych kilka miesięcy spędziłam w depresji.
W styczniu zaczęłam prace w Polsce jako kelnerka i nauczycielka. Wtedy pojawiła się też możliwość aplikacji na staż w Europolu w Hadze, w Holandii. Praca w międzynarodowym środowisku w Europejskim Urządzie Policji. Brzmi świetnie i prestiżowo! Pomyślałam sobie – Biorę to! Już samo to, że komuś mogłam powiedzieć ze składam tam aplikacje, sprawiało ze czułam się jakaś taka pewniejsza siebie.
Rodzice byli dumni, znajomi mówili WOW.
Płeć przeciwna zazwyczaj wybiegała zbyt daleko wyobraźnia i mówili “No w sumie to wyobrażam sobie Ciebie w mundurze, w roli policjantki…”. Akurat z tym to niewiele miało wspólnego, ale niech im będzie. Praca raczej opierała się na papierkowej robocie, ale brzmiała świetnie, wszyscy mówili ze to genialny pomysł, rodzina była dumna, babcia mogła się mną pochwalić sąsiadkom, wiec to chyba to! Chyba udało mi się w końcu odnaleźć to co będę w życiu robiła!
No ale chwila. Moment. Jakie “chyba” ?!
Czy jak wyznajesz miłość ukochanej osobie to mówisz “Chyba Cię Kocham” czy “Kocham Cię”?
A żeby życie miało sens to przecież powinniśmy robić to co Kochamy, a nie to co Chyba Kochamy.
A przecież swoja ścieżkę z założenia wybieramy na całe życie. Lub przynajmniej na dłuższy okres czasu. To czy ja się powinnam kierować “chyba” czy “kocham”?
Hmm…
No i właśnie tu zaczął się pierwszy dylemat. Strasznie chciałam dostać się na ten staż, bo w końcu byłabym kimś. Moje ego już nie mogło się tego doczekać, żeby nadać sobie jakiś tytuł. Żeby móc się czymś pochwalić.
Złożyłam łącznie chyba 4 aplikacje na 4 różne staże w Europolu. Pochłonęło mi to ogrom pracy, bo do każdego należało odpowiedzieć na kilka pytań (oczywiście w j. angielskim), napisać list motywacyjny i zrobić wyróżniające się CV, bo aplikowali tam ludzie z całej Europy.
Jednym słowem, zarywałam noce i poświęcałam mnóstwo energii na rzecz, która “chyba była tą właściwa”.
W końcu dostałam wiadomość, że na staż się nie dostałam.
Ale ja już miałam w głowie plan B. To znaczy tak naprawdę miałam go już znacznie wcześniej. Wiec kiedy się nie dostałam, jakoś tak dziwnie mi ulżyło. Wszyscy wokół mi współczuli i mówili, ze następnym razem się uda, żebym się nie przejmowała. Rodzice pewnie byli trochę rozczarowani. A ja?! A ja byłam jakoś dziwnie szczęśliwa. Wiedziałam, że teraz mogę zrealizować mój plan, który może i nie ma sensu ale czuje “że to jest to!” Oczywiście chodzi o wyjazd do Hiszpanii.
Rozsądek podpowiadał mi „Znajdź w końcu stabilną, dobrze płatną pracę”, na co serce szeptało „Idź swoją własną drogą”.
Przypomniałam sobie wtedy, jak to znajoma z poprzedniego sezonu opowiadała mi jakie świetne życie miała na Majorce. No dobra to postanowione. Lecę na Majorkę!
Ale z kim? Ale co z mieszkaniem? Ale w ogóle od czego zacząć?! Nigdy tam nie byłam, ludzi nie znam. Nie mam pojęcia czy znajdę prace.
Jak to w życiu bywa, kiedy postawisz sobie jakiś konkretny cel i bardzo w niego wierzysz, nagle w Twoim życiu pojawiają się ludzie, którzy ten cel pomogą Ci zrealizować. I tak właśnie poznałam na swojej drodze osoby, które pomogły mi w znalezieniu mieszkania, nauczyciela hiszpańskiego i w innych sprawach. I chociaż cały proces przygotowania, jak i początki na Majorce nie należały do najłatwiejszych (o czym też będę wkrótce pisać), była to najlepsza decyzja jaką podjęłam w życiu.
Na początku jednak nie miała ona najmniejszego sensu.
Wyjazd na wyspę, nie gwarantował mi prestiżowej kariery czy dyplomu ukończenia magisterki. Dało mi to jednak coś dużo bardziej cennego. Poczucie szczęścia i spełnienia oraz setki niezapomnianych chwil, doświadczeń i lekcji, które zmieniły mnie i moje życie o 180 stopni. A najważniejszą z nich było to żeby: